Zakazy rodzą urazy
Pijani narciarze i naćpani snowboardziści stali się w tym tygodniu żywo dyskutowanym tematem w polskich mediach.
Dzięki temu wyjaśnionych zostało kilka spraw. Okazuje się, że choć resort zdrowia wycofał się z pomysłu ustawowego zakazania jazdy po alkoholu (i karania takich narciarzy czy snowboardzistów), to policja nie zamierza ustąpić. Rzecznik Komendanta Głównego zapowiedział w radiowej Trójce, że jego firma mimo wszystko przedstawi propozycje mające dyscyplinować użytkowników stoków. Zasugerował m.in., aby to właścicielom wyciągów przyznać prawo do badania alkomatami brawurowo, by tak rzec, zachowujących się narciarzy i snowboardzistów. Więcej, obsługa wyciągów byłaby do tego zobowiązana – choćby wtedy, gdyby z żądaniem takim zwrócił się inny użytkownik stoku. Jeśli wynik testu wykaże stan „po spożyciu”, delikwent nie mógłby wjechać na górę.
Niektórzy zaczęli naturalnie dowodzić, że w zestawie narzędzi sprawdzających powinien znaleźć się także tekst na wszelkiego rodzaju narkotyki (to przytyk pod adresem snowboardzistów). Inni zwrócili uwagę, że koncepcja ta byłaby w Polsce trudna do zrealizowania z innego, nader banalnego, powodu: otóż wielu właścicieli wyciągów prowadzi równocześnie interes w postaci okolicznych budek z piwem czy deko lepszych knajp.
Przy okazji dowiedzieliśmy się także, że parlamentarzyści kończą już prace nad wprowadzeniem przepisu nakazującego wyposażenie dzieci jeżdżących na nartach lub desce w kaski. Odpowiedzialnymi byliby rodzice lub opiekunowie (w tym instruktorzy szkół narciarskich). Niewykluczone, że regulacja zacznie obowiązywać już od tego sezonu zimowego.
A może jednak nie wszystkie restrykcje są bez sensu?