Die Streif

To bodaj najsłynniejsza (a wedle wielu również najtrudniejsza) trasa zjazdowa świata. Już w najbliższą sobotę ścigać się na niej będą najlepsi alpejczycy. W środę miałem okazję zobaczyć z bliska, jak trenowali. Przeżycie jest niesamowite – zwłaszcza w porównaniu z przekazem telewizyjnym.

Die Streif góruje nad Kitzbühel w austriackim Tirolu i ma 3,3 km. Zawodnicy startują z 1665 m n.p.m., a metę wyznaczono niemal w środku miasteczka (na 863 m n.p.m.). Narciarze pokonują więc ponad 800 metrów różnicy poziomów.

 Widok z bramki startowej biegu zjazdowego w Kitzbühel

Stromizna stoku za uskokiem zwanym Mausefalle (Pułapka na myszy) sięga 85 proc., a niektórzy ze startujących oddają tam skoki długości 80 m (choć najlepsi starają się jak najmniej przebywać w powietrzu, jako że wówczas ich prędkość jest mniejsza niż wtedy, gdy narty jadą po śniegu). 

Inne legendarne w narciarskiej branży miejsca Streif’y to: Steilgang (najbardziej zwykle zlodzony fragment trasy), Alte Schneise (uchodzi za szczególnie wymagający z racji raptownie zmieniającego się ukształtowania i oświetlenia terenu) oraz Hausberg (kolejny stromy – 69 proc. – i trudny punkt, a startujący mają już za sobą ponad półtora minuty jazdy).

 Hausberg

I wreszcie – Ziehlschuss: ostatnie 400 metrów z ostatnim garbem, gdzie prędkość najszybszych dochodzi do 140 km/h (tam właśnie upadł w minionym roku, zresztą także podczas treningu, Daniel Albrecht).
Na przejechanie Streif’y zwycięzcy potrzebują niespełna 2 minut.

Trudno się dziwić, że rozgrywany tradycyjnie w II połowie stycznia w Kitzbühel bieg zjazdowy zwany Hahnenkamm-Rennen jest jednym z najważniejszych punktów w kalendarzu alpejskiego Pucharu Świata. M.in. powstała już o nim książka („Chronicle Of  A Myth”) i kilka filmów dokumentalnych.
Do Kitz zjeżdżają najwięksi, bo dobry wynik tu zdobyty jest warunkiem narciarskiej sławy. A raczej jej potwierdzeniem: dowodem choćby Franz Klammer, trzykrotny triumfator w l.1975-77. Swoje robią też naturalnie wyższe niż na innych zawodach premie dla zwycięzców.

 Streif’ę pokonuje Hermann Maier, styczeń 2002 r.

W ślad za zjazdowcami ciągną VIP’y zarówno ze świata sportu, jak polityki oraz rozmaici celebrieties. Dość powiedzieć, że w luksusowym hotelu Kaiser Hof  najdroższe apartamenty z widokiem na trasę są zwykle sprzedawane z rocznym wyprzedzeniem (w tym roku właśnie ten hotel wybrał także jeden z faworytów, Bode Miller, który ostatnio porzucił swoją słynną przyczepę campingową).

Na szczęście zawodom kibicują też zwykli miłośnicy narciarstwa. Lukas Krösslhuber z Kitzbühel Alpen Marketing szacuje, że tegoroczny, 70. już Hahnenkamm-Rennen oglądać może nawet 50 tys. widzów (bilety obowiązują tylko na trybuny wokół mety – z innych miejsc zawody można śledzić za darmo).

Wrażenie robią już same ekipy towarzyszące zawodnikom i kadrom narodowym oraz samo misterium przygotowywania się do startu (przykładowo, za popularnym austriackim zjazdowcem Rainerem Schoenfelderem jeździ fantazyjnie pomalowana ciężarówka TIR z zestawem nart, strojów i innego sprzętu potrzebnego przed i po zawodami). Z kolei podglądając rozgrzewkę, można wpaść w kompleksy nie tyle nawet z racji muskulatury zawodników, co połączenia jej z niebywałą gibkością. Stojąc w okolicy Mausefalle, można podziwiać odwagę i technikę zjazdowców, którzy zaraz po długim skoku muszą wykonać ostry skręt w lewo, a potem od razu odbić w prawo, by zmieścić się w kolejnej bramce. Przy tzw. Gschöss, długim (650 m) najbardziej płaskim odcinku trasy, najbardziej efektowny jest sam dźwięk, jaki wydają pędzący narciarze – łudząco podobny do pędzącego pociągu towarowego. 

Zwycięzcą pierwszego treningu został Didier Cuche ze Szwajcarii, kolejny wielki faworyt sobotniego, 70. Hahnenkamm-Rennen. Streif’ę przejechał też Polak, Maciej Bydliński. Zajął 62 miejsce. Ostatnie. Ale i tak czapki z głów za odwagę. Zresztą na dotarcie do  mety potrzebował tylko 11 sekund więcej od najlepszych.