Konstytucjonalista, Anonimowy Alkoholik, narciarz

Zmarł Wiktor Osiatyński. Człowiek wielce zasłużony dla wolnej Polski. Lecz może przede wszystkim dla tysięcy polskich alkoholików. I zapalony narciarz.

Profesor był – jako ekspert Komisji Konstytucyjnej – jednym z współtwórców obowiązującej, a teraz co rusz łamanej, ustawy zasadniczej. A także piewcą i nauczycielem idei państwa prawa i praw człowieka – we współczesnym rozumieniu tych pojęć. Jako dziennikarz „Tygodnika Powszechnego” czasów Jerzego Turowicza miałem zaszczyt i szczęście wiele razy z nim na te tematy rozmawiać. Przy okazji wiele się nauczyłem. Kiedy dziś pisuję o polskiej rzeczywistości, często zastanawiam się, jakie byłoby stanowisko Marka Edelmana, Krzysztofa Kozłowskiego i właśnie Wiktora Osiatyńskiego.

Ale może największą Jego zasługą było zainicjowanie nad Wisłą ruchu Anonimowych Alkoholików – wszak problem ten dotyka tego kraju od wieków. Kiedyś chciałem umówić się z Profesorem na jakiś prawniczy wywiad. Jako miejsce spotkania wyznaczył stadion AWF w Krakowie, gdzie miał się odbyć rocznicowy kongres polskich Anonimowych Alkoholików. I pamiętam, z jaką estymą był tam traktowany. Co rusz ktoś nam przerywał rozmowę – by podziękować Mu za, po prostu, uratowanie życia. Podchodzili ludzie o wyglądzie a to meneli, a to artystów, a to biznesmenów, a to inteligentów. Podszedł m.in. mój sąsiad, którego znałem z dalekich od poglądów Osiatyńskiego, bo skrajnie prawicowych, mocno antysemickich zapatrywań. Oraz jego żona. Wszyscy przedstawiali się wedle reguły: „Jestem… (tu imię), Anonimowy Alkoholik”. A On odpowiadał bez skrępowania: „Jestem Wiktor, Anonimowy Alkoholik”.

Lecz Wiktor Osiatyński był również pasjonatem nart (i tenisa). Znowu wymowne wspomnienie związane z innym wywiadem. Tym razem mieliśmy spotkać się w Zakopanem. Miał tam akurat być z p. Ewą na zimowym urlopie. Podczas ustalania godziny rozmowy sam zasugerował, znając moją narciarską szajbę, że może byśmy najpierw sobie pojeździli na Kasprowym, a dopiero potem wzięli się do roboty. Przystałem ochoczo. Przeszkodą okazał się halny. Kiedy wczesnym rankiem dotarłem z Krakowa na Rondo, drzewa gięły się tak, że było jasne, iż do Kuźnic nie ma po co jechać, bo z nart nic nie będzie. Zaczęliśmy więc, chcąc nie chcąc, mówić „o Polsce” po śniadaniu.

Tym samym narty z Profesorem mnie ominęły. Ale potem nasłuchałem się wielu opowieści właśnie o jego narciarskich zainteresowaniach. Nie przez przypadek był niemal stałym gościem narciarskich Mistrzostw Polski Dziennikarzy (bo przecież i dziennikarstwem właśnie, najpierw naukowym, potem prawnym właśnie, się w życiu parał).

*

I wreszcie: to z Wiktorem i Ewą Osiatyńskimi odbyłem (razem z Andrzejem Brzezieckim, dziś naczelnym „Nowej Europy Wschodniej”) jedną z najważniejszych dla mnie osobiście rozmów. Nie dotyczyła Polski, konstytucji, prawa. Jej tematem były alkohol i nałogi. Daliśmy tej rozmowie tytuł „Przyszło nam do głowy, żeby nie pić…”. My wciąż po alkohol sięgamy. Ale tym bardziej teraz, kiedy piję szklaneczkę na cześć Profesora, będę pamiętał, jak wiele w tej właśnie mierze powinno się Mu zawdzięczać. I jak wiele zawdzięczam mu sam.