Wielki puch wielkiego St. Anton

W takim puchu jeszcze w życiu nie jeździłem. Podobnie jak nie jeździłem w wielu równie zacnych ośrodkach.

Ale w sumie trudno się dziwić: tyrolskie St. Anton am Arlberg utrzymuje się w czołówce zimowych kurortów Europy niemalże od początków… minionego stulecia. Jego historia i wkład w dzieje narciarstwa są imponujące. Najpierw jednak krótko o tym, co stało się tam w ciągu ostatnich pięciu dni.

Otóż kiedy w środę w południe przyjechałem na miejsce, śnieg był, ale w ilościach, by tak rzec, mało imponujących.20170112_100350mTrasy były oczywiście przednio naśnieżone (co ważne, jakość dośnieżania wydaje się coraz lepsza – ostatnio w Zauchensee, a teraz w St. Anton jeździło mi się po sztucznie przygotowanych stokach niemal tak, jak gdyby były pokryte śniegiem z nieba), lecz już choćby o wyskoczeniu w teren nie było mowy. Szczęśliwie własnie w środę wieczorem zaczęło padać…

I to tak intensywnie, że już w czwartek od rana mogliśmy badać na nartach także te dziksze, bo oddalone od tras, zakątki stacji. Naturalnie swoje robiła pomoc Brunona Königa, który zna je wszystkie, jako że pochodzi z St. Anton, a instruktorem i przewodnikiem jest, bagatela, 35 lat. Swoje robi i to, że w lecie pracuje w swojej okolicy jako drwal i pasterz owiec.20170112_105550mA wielkich – narciarsko i widokowo – miejsc jest zaś w niej multum, choćby dlatego, że obszar jest olbrzymi. Jedynym ograniczeniem może być więc poziom narciarskich umiejętności oraz oczywiście pogoda (zwłaszcza wiatr i zagrożenie lawinowe).

O trzech dniach takiego poznawania St. Anton warto napisać więcej – zarówno z racji zalet miejsca, jak i doświadczenia i przewodnickiej klasy Bruna. A wreszcie i tego, że w sobotę puchu było już tyle, że… w życiu w takim nie jeździłem.15941011_10206966934606439_3915384212326644229_nTeraz więc, tytułem wprowadzenia, fragment o St. Anton pochodzący z bedeckera „Tyrol. Serce Alp”.

„Tyrol. Serce Alp”, czyli narciarski przewodnik…

(Przypomnijmy: można w nim znaleźć opisy ponad dwudziestu stacji zimowych tego regionu, a zamówić i dostać do domu gratis przez stronę internetową wydawcy, czyli Tirol Werbung):

„Ten kurort na granicy Tyrolu i Vorarlbergu był niegdyś małą alpejską stacyjką, do której Orient Express dowoził nielicznych narciarzy. Z czasem wszystko zmieniło się dzięki, jak często, pasjonatom. Już w 1901 r. powstał Ski Club Arlberg – pierwszy w Alpach klub narciarski. W historii narciarstwa zasłużył się też urodzony w pobliskim Stuben Hannes Schneider. Podczas I wojny światowej radził austriackim żołnierzom, jak jeździć w głębokim śniegu, a w 1920 r. założył pierwszą szkołę narciarską w Austrii i stworzył tzw. arlberg technique, która obowiązywała aż do 1990 r.! Wśród jego uczennic była Elżbieta (jeździła w filcowym płaszczyku), która z czasem została królową Wielkiej Brytanii (tron dzierży do dziś). Dzieje kurortu przybliża miejscowe muzeum.

Teren narciarski Arlberg jest podzielony masywem Vallugi. St. Anton, St. Christoph (już w XIV w. pasterz Heinrich Findelkind wybudował tu schronisko dla wędrowców) i Stuben należą do Tyrolu, a Lech Zürs (gdzie bywają gwiazdy arystokracji, polityki, biznesu i kultury) oraz zaciszne Warth Schröken – do Vorarlbergu. Choć król Karol Gustaw XVI woli akurat St. Anton…

Epokową rewolucją jest otwarta dopiero co kolej Flexenbahn (47 dziesięciosobowych gondolek). Połączyła obie części Arlbergu (a konkretnie Stuben z Zürs), a w efekcie powstał  „największy obszar narciarski w Austrii”. Są też korzyści ekologiczne: dotąd narciarze musieli używać autobusów, a teraz kursów będzie o 120 dziennie mniej!

Inna rzecz, że w samym St.Anton jest tyle możliwości jazdy, że spokojnie wystarczy na zwyczajowy tydzień. Za punkt startu służy zwykle dolna stacja Galzigbahn, nagrodzona International Chicago Architecture Award: umieszczone w szklanym budynku wielkie koło zamachowe wznosi gondolę na poziom Galzig. Stamtąd można dostać się na Schindler Spitze (2660 m n.p.m.).

Znamienne, że czarnych tras jest tu niewiele. A to dlatego, że najtrudniejsze miejsca pozostawiono do jazdy terenowej. St.Anton to mekka freeride’u, zwłaszcza że region jest jednym z najbogatszych w opady w Alpach. Równocześnie nartostrady oznaczone tu jako czerwone, gdzie indziej mogłyby być czarnymi. A i niebieskie są na tyle urozmaicone, że rodziny mogą jeździć wspólnie bez obaw, że ktoś będzie narzekał.

Obowiązkowy jest wjazd na Vallugę (2811 m n.p.m.) – najpierw nowoczesną gondolą z niewieloma podporami, a potem ledwie czteroosobową kolejką. Nagrodą jest widok na okoliczne kolosy. Spod Vallugi prowadzi tyleż piękna i urozmaicona, co długa (11 km!) trasa do samego miasteczka. Z kolei na Kandahar z Kappall (2330 m n.p.m.) w 2001 r. odbyły się alpejskie mistrzostwa świata.

16117907_1391778110853946_1686424185_n

(Fot. Dariusz Urbanowicz)

Godne uwagi są też stoki drugiej strony doliny – puste zwykle i z małym funparkiem.

Już od popołudnia w pubach przy deptaku Dorfstrasse gra muzyka. Ale można też odwiedzić centrum sportowe, by zagrać w squasha bądź kręgle lub spróbować wspinaczki (m.in. po ścianie pokrytej lodem). Albo pójść na biegówki (wytyczono 40 km tras).20170114_115225mSt. Anton do tanich nie należy, lecz obok hoteli z najwyższej półki (Mooser, Sky Lounge), są i budżetowe. Można też nocować w Stuben. Ta sama różnorodność tyczy barów.

Miejscowi mawiają, że kto nauczy się nart w St. Anton, ten może jeździć wszędzie!”.

O St. Anton można opowiadać długo, ciąg dalszy zatem nastąpi…15941336_10206966934166428_4788784332675003642_n