Koniom z wozu i ludziom lżej? Może i tak, ale…

Dyrekcja Tatrzańskiego Parku Narodowego wymyśliła, że problem koni padających pod ciężarem wożących letników do Morskiego Oka rozwiąże przez ograniczenie liczby kursów oraz wprowadzenie na tę trasę także melexów. Ma to uspokoić ekologów i co wrażliwszych gości Zakopanego. Lecz losowi zwierząt ulżyć może tylko zakaz używania ich na tej trasie, połączony z akcją wykupienia ich z rąk górali oraz zmiana mentalności rodaków przyjeżdżających w góry.

Po zwołanej w specjalnym trybie naradzie szefowie Parku ogłosili, że od przyszłego tygodnia na drodze do Morskiego Oka zacznie być testowany pojazd typu melex (jeden), mogący zabrać sześciu pasażerów. Dyrektor Szymon Ziobrowski kolejne decyzje co do przyszłości transportu między Palenicą Białczańską a Morskim Okiem uzależnia od wyników tego eksperymentu.

Przypomina przy tym, że kilka lat temu melex nie podołał tej trasie. Ujawnia jednak też, że przez trzy tygodnie przeprowadzano „wstępne próby”, które udowodniły, że „wyjazd i zjazd jest możliwy”. Nie wyjaśnia wszelako, czym miałyby się różnić planowane testy od tych „wstępnych”.

Równocześnie TPN zapowiada, że chciałoby ograniczyć liczbę kursów wozów konnych do jednego dziennie. Tu oczywiście pojawia się pytanie, czy zgodzą się na to wpływowi – jak się okazuje – wozacy.

Jest wszak jasne, że propozycje TPN-u, choć mają sprawiać wrażenie kompromisu między obrońcami zwierząt a góralami, którzy wybrali taki sposób zarobkowania, są w istocie próbą balansowania między ustawowymi zadaniami parku narodowego a lobby góralskim.

TPN powołany jest wszak do ochrony przyrody oraz edukacji ekologicznej – i to szeroko rozumianych, a nie ograniczonych do gór, rzadkich roślin oraz niedźwiedzi, kozic i świstaków. Sam zresztą dyrektor Ziobrowski na stronie internetowej parku przyznaje wprost (skądinąd dość ezopowym, jak na urzędnika powołanego do ochrony przyrody, językiem): „Ostatni wypadek (niedawna śmierć konia Jukosa – KB) uświadomił nam, że przykre zdarzenia z udziałem koni niestety będą się powtarzać. (…) Nie zaprzeczamy też, że praca koni na tej trasie nie jest łatwa i wiąże się z wysiłkiem”. I dodaje, że skoro poprzednio koń padł w 2009 r., to „można przyjąć, że za kolejnych pięć lat (może wcześniej, może później) podobna sytuacja wydarzy się bez względu na wprowadzone rozwiązania”.

Można się dziwić, że do pracowników Parku dopiero teraz dotarło, co dzieje się z końmi używanymi na drodze do Morskiego Oka. Jak mogli tego nie dostrzec, skoro sami przemierzają ją bardzo często podczas swoich patroli? Nie jest też prawdą, że nie ma rozwiązań mogących zapobiec wypadkom. Otóż wystarczy zabronić wożenia letników tą trasą wozami konnymi.

Owszem, wozacy już grożą (czy – mówiąc wprost – szantażują TPN oraz delikatnych ceprów), że jeśli nie będą mogli w ten sposób zarabiać, to oddadzą konie do rzeźni (w grę wchodzi ponoć trzysta zwierząt).

Szczęśliwie dyrektor Ziobrowski w swoim komunikacie subtelnie sugeruje, że docelowo nie wyklucza wprowadzenia i definitywnego zakazu. Plan (sformułowany, co też znaczące, między wierszami) wydaje się bowiem następujący: to obecni wozacy mieliby obsługiwać melexy (dzięki czemu nie straciliby źródła utrzymania), ich konie zaś zostałyby przejęte przy pomocy „organizacji prozwierzęcych, mediów i innych osób zaangażowanych w sprawę zapewnienia koniom przyszłości”.

Naturalnie potrzeba do tego cierpliwości w negocjacjach z wiedzącymi zwykle swoje i słynącymi z uporu góralami, a także sporych pieniędzy – na melexy i ewentualny wykup koni.

Na dodatek równocześnie warto byłoby rozpocząć kampanię społeczną, przekonującą, że co najmniej obciachem jest wjeżdżanie do Morskiego Oka wozem (melexem zresztą też). Przecież nawet kilkuletnie dzieci mogą tam dotrzeć spacerem. Ba, taka prawdziwa, piesza, a często pierwsza, wyprawa w góry będzie dla nich większym przeżyciem niż byle przejażdżka.

Bo na los góralskich koni wpływa nie tylko to, jak traktują je właściciele, ale i to, jak traktuje wyjazdy w góry wielu rodaków (niedawno na portalu POLITYKI zwracała na to już uwagę Jagienka Wilczak: „Pieszo na złość góralom”). Pytanie tylko, czy obciach jest dla nich obciachem.