Tanie narty w samej Norwegii

Okazuje się, że nawet w słynącej z cen Norwegii da się za niezbyt zwariowane pieniądze (a w każdym razie niewiele drożej niż w wielu miejscach w Alpach) pojeździć na nartach. A zakosztować tego warto choćby z racji egzotyki.

Dolne partie Skisenter Hemsedal – jednego z największych terenów narciarskich Norwegii

Pisałem tu już („Norwegia wydłuża sezon”, 15 kwietnia b.r.), że – przykładowo – w takim Hemsedal (jednym z największych norweskich ośrodków zimowych) karnety kosztują tyle samo (bądź nawet mniej) niż w większości stacji alpejskich (o Kasprowym Wierchu nie wspominając). Za tygodniowy (a konkretnie obejmujący 6-8 dni) dorosły płaci 1750 koron, czyli niewiele ponad 850 złotych czy 210 euro. Na dodatek, jeśli chodzi o skipassy, nie ma tu podziału na „niski” i „wysoki” sezon. Dzieci do 6 lat jeżdżą zaś za darmo pod jednym wszelako warunkiem: że mają na głowie kask.

Skądinąd to jeden z wielu ciekawych pomysłów na poprawę bezpieczeństwa (kaski są zresztą dostępne za darmo w wypożyczalni Alpin Lodge – leżą tam w wielkich drewnianych skrzyniach i każdy sam może dobrać swój rozmiar).

Skoro o wypożyczaniu sprzętu mowa, to akurat nie jest to najtańsze: tydzień korzystania z dobrego modelu kosztuje – w zależności od wypożyczalni – od 700 do ponad 1000 koron, a więc przynajmniej 350 złotych. Trzeba jednak przyznać, że przygotowanie (ostrzenie, smarowanie, ustawienie wiązań) oferowanego sprzętu jest bez zarzutu. Narty w każdym razie warto do Norwegii zabrać swoje (a buty oczywiście każdy prawdziwy narciarz wozi z sobą wszędzie).
Jeśli ktoś wybiera się tam samolotem, będzie jednak musiał za ich przewóz dodatkowo zapłacić. Do Norwegii bowiem połączeń z różnych miast Polski jest multum, ale narty jako dodatkowy bagaż traktują zarówno tzw. tanie linie, jak SAS (standardem je jednak niezbyt przewyższający – m.in. za ew. posiłek na pokładzie trzeba płacić, bo gratis serwowane są tylko woda, herbata i lurowata kawa). Równocześnie jednak przy odrobinie zapobiegliwości można kupić atrakcyjne cenowo bilety na sam przelot.

Gorzej jest z cenami transportu publicznego w Norwegii: przykładowo autobus z lotniska w Oslo do Hemsedal kosztuje prawie 700 koron, czyli ok. 350 złotych (dzieci do 7 lat jadą gratis).

Wreszcie noclegi: najtańsze jest wynajęcie tzw. hytty, czyli tradycyjnego drewnianego domku, w którym prócz sypialni jest też – co ważne – w pełni wyposażona kuchnia, a często i sauna. Także decydując się na hotel warto wybrać pokój czy apartament (w górskich hotelach typu Alpin Lodge w Hemsedal są nawet ośmioosobowe!) z kuchnią – by uniknąć rzeczywiście sporych kosztów żywienia się w barach i restauracjach.

Dość powiedzieć, że zwykła pizza kosztuje zwykle w lokalu – i to niezależnie od tego, czy w dolinie, czy w górach – ok. 160 koron (czyli 80 złotych). Tyle samo trzeba zapłacić za popularne w Norwegii burgery (z łosia kosztuje ok. 200 koron). Dlatego sami Norwegowie podczas narciarskich urlopów sami przygotowują sobie posiłki. Co ważne: w supermarketach (chociażby sieci Kiwi) ceny przynajmniej niektórych produktów nie odbiegają od znanych z Polski (łososie są nawet tańsze!). Jak też wspominałem, nie przez przypadek przy wielu górskich restauracjach dostępne są sale, w których można samemu zrobić sobie przekąskę z własnych produktów.

Osobną historią jest alkohol: w ramach trwającej od niemal wieku walki z pijaństwem wciąż można go kupić – poza restauracjami – jedynie w specjalnych sklepach, otwartych tylko od czwartku do soboty i to jedynie przez parę godzin (w zwykłych sklepach dostępne jest jedynie piwo). Ceny zaś są niebotyczne. W byle barze kieliszek najzwyklejszego wina lub szklanica (0,4 l) piwa masowej produkcji (typu Carlsberg) kosztują ok. 80 koron, czyli 40 złotych.

Przygotowania przed dwudziestokilometrową sanną zaprzęgiem psów husky

Na pewno za to nie warto rezygnować z jednej atrakcji:  wyprawy psim zaprzęgiem w norweską tundrę. Przygoda taka w okolicach Hemsedal kosztuje wprawdzie 1000 koron (500 zł), ale blisko dwudziestokilometrowa sanna w terenie na zawsze pozostaje w pamięci. Zwłaszcza, że można samemu (!) powozić sześcioma zachwyconymi husky.

Bo egzotyka nart w Norwegii nie polega przecież tylko na zabiegach oszczędnościowych. Wyobrażam sobie – z racji krajobrazu, jakości śniegu, zakwaterowania w klimatycznej hytte oraz podejścia do tego sportu samych Norwegów – że podobnie mogą wyglądać narty w dzikich górach Stanów Zjednoczonych czy Kanady.

PS. Wiele innych porad tyczących taniego podróżowania po Norwegii można znaleźć w wydanym przez oficynę Pascal przewodniku autorstwa pasjonata i znawcy tego kraju Konrada Koniecznego.