Ryzyko nart

Po niedawnym wypadku Michaela Schumachera wróciły pytania o stopień ryzyka związany z uprawianiem narciarstwa alpejskiego – zwłaszcza tego w coraz popularniejszej odmianie terenowej. Historia mistrza Formuły I jest tragiczna, lecz narciarstwo zjazdowe – także to poza przygotowanymi trasami – nie jest sportem rażąco bardziej niebezpiecznym od większości dyscyplin.
Przypadek Schumachera został nagłośniony w mediach z racji nazwiska ofiary (na podobnej zasadzie dziennikarze rzucili się, na przykład, na wiadomość o zasypaniu wiosną 2012 roku przez lawinę w topowym austriackim kurorcie Lech Zürs holenderskiego księcia Johana Friso, który chciał pojeździć w puchu pomimo, że ogłoszony był czwarty stopień zagrożenia lawinowego; po wypadku pozostał w stanie śpiączki aż do śmierci sierpniu 2013 r.).

Znamienne skądinąd, że początkowo nie podawano nawet nazwy stacji, w której rajdowcowi przydarzyło się nieszczęście (doniesienia mówiły enigmatycznie o „Alpach francuskich” i dopiero z czasem ujawniono, że chodzi o Meribel w Trzech Dolinach). Do dziś nie są zresztą jasne wszystkie okoliczności zdarzenia: mowa jest o uderzeniu w skałę podczas zjazdu poza wytyczoną trasą; niektórzy wspominają, że Schumacher z grupą przyjaciół i synem próbowali off piste w lesie.

Ponadto newsom tym towarzyszą zwykle mniej lub bardziej wyraźne sugestie o niebezpieczeństwach związanym z nartami. Dużo rzadsze są próby weryfikacji tych tez. Kiedy pokusiła się o to jednak CNN, to okazało się, że wedle ekspertów poważne wypadki – o skutkach podobnych do tych, których doznał Schumacher – wcale nie są wśród narciarzy częste. Przeciwnie, w porównaniu do innych sportów narciarstwo jest dyscypliną o stosunkowo niskim ryzyku.

Dr Mike Langran, specjalista od bezpieczeństwa w narciarstwie, wyliczał w amerykańskiej telewizji, że większość osób rekreacyjnie jeżdżących na nartach lub desce w ogóle – „przez całe życie” – nie ulega poważniejszym kontuzjom. Średnia urazów narciarskich bądź snowboardowych to ledwie 2-4 przypadki na 1000 dni spędzonych na stoku – czyli tyle samo bądź nawet mniej niż chociażby wśród grających amatorsko w piłkę nożną (wciąż porównując oczywiście czas aktywnego uprawiania ulubionego sportu).

Dr Langran cytował statystyki, wedle których rocznie ginie 0,78 narciarza/snowboardzisty na każdy milion osób uprawiających te sporty. Przykładowo, w Stanach Zjednoczonych w ciągu ostatnich dziesięciu lat rocznie podczas jazdy na nartach ginęło 41 osób, a w samym 2009 roku śmierć poniosło 800 rowerzystów i 2400 pływaków.

Osobną kwestią jest ryzyko związane z jazdą poza wyznaczonymi trasami. Jest ono oczywiście wyższe – wiąże się głównie z niebezpieczeństwem lawin (choć ostatnio zdarza się często, że te zasypują także zwykłe trasy). Do tego dochodzi możliwość wpadnięcia w szczeliny (podczas jazdy na lodowcach), utrata orientacji w terenie bądź błędna jego ocena (obszary zlodzone itd.), niedostateczne umiejętności techniczne (podczas skoków, pokonywania stromizn i żlebów). Groźny może być także niedostatek śniegu: taka była, jak można sądzić na podstawie fragmentarycznych na razie informacji, przyczyna wypadku Schumachera: porwał się on na jazdę między drzewami w lesie w sytuacji, gdy pokrywa śniegu była niedostateczna, co skończyło się zawadzeniem o korzeń bądź kamień i upadkiem na feralną skałę.
Równocześnie jednak jazda off piste znacznie zmniejsza ewentualność wypadków, które mogą przydarzyć się na trasie – przede wszystkim znikoma jest możliwość zderzenia się z innym narciarzem czy snowboardzistą, co od czasów techniki carvingowej stało się – w połączeniu ze wzrostem popularności narciarstwa – największym zagrożeniem na zatłoczonych często nartostradach.

Jak wiadomo, obecnie bardziej niż własnych błędów obawiać się należy błędów (bądź głupoty) innych użytkowników tras. W terenie tymczasem jeździ się głównie na własne ryzyko.

PS. Historia Schumachera może mieć i taki skutek, że towarzystwa ubezpieczeniowe zaczną uzależniać wypłatę odszkodowań (przykładowo zwrot kosztów leczenia, rehabilitacji czy tzw. następstw nieszczęśliwych wypadków) od tego, czy ofiara używała kasku. Wśród zachodnich kompanii asekuracyjnych trwają już ponoć rozmowy nad wspólną polityką w tej sprawie.