Narty z duszą

Tym razem nazwa trafiona jest idealnie. Miałem właśnie okazję przekonać się, że model „Soul” z serii „7” firmy Rossignol ma (pomimo swych gabarytów) duszę nawet na przygotowanej, twardej trasie – a więc zapewne i w puchu, bo to głównie do niego został stworzony.


Było tak: w wypożyczalni Nenner przy dolnej stacji gondoli wywożących na lodowiec Hintertux poprosiłem o narty podobne do moich starych, sprawdzonych w różnych sytuacjach Rossignol „Bandit” bądź do równie uniwersalnych BBR-ów Salomona. Informacje o warunkach śniegowych i prognozy pogody były wszak jednoznaczne: na razie jeździć da się praktycznie tylko po trasach, a na dodatek – mimo połowy grudnia! – także na lodowcu temperatura może sięgać nawet paru stopni powyżej zera. Potrzebowałem więc nart z grupy all mountain, zdolnych sprostać twardej zapewne z rana, a potem miękkawej nartostradzie.

Subiekt spojrzał na mnie badawczo, po czym udał się w gąszcz stojaków i przytaszczył wielkie czarno-żółto łopaty ze sporym rockerem. Musiałem wyglądać na zdziwionego, bo od razu rzucił uspokajająco: Dasz radę! One są świetne! Już na nich jeździłem.

Miał w ręku „Soul” – jeden z pięciu modeli flagowej w tym sezonie serii Rossignola, oznaczanej przez producenta cyfrą „7”. Zachwyty na jej temat czytałem nie tylko w folderach reklamowych (Rossignol przekonuje, że „7” to „przyszłość freeride’u”). Chwali je także choćby uczestnicy World Ski Test’ 2013, czyli jednego z najbardziej uznanych w branży testów narciarskich, firmowanego przez samego mistrza Franza Klammera.

Tyle że chłopak z wypożyczalni proponował mi narty długości… 188 cm i szerokości pod butem 108 mm (sam nie mam chyba nawet 170 cm wzrostu – wprawdzie w życiu jeździłem na nartach 195 cm, lecz było one dużo węższe i zdarzyło się w minionym stuleciu). Subiekt powtórzył jednak zachętę, dodając tylko, że gdyby Soule mi się nie spodobały, to na samym lodowcu działają jeszcze dwa punkty Nenner, więc mogę w każdej chwili wymienić sprzęt.

Cóż było robić: raz kozie śmierć. Lekką sensację moje narty wzbudzały już w gondoli. Nie tylko ich dziwne, zważywszy na warunki, gabaryty, ale też ów spory rocker, a już zwłaszcza przeźroczyste niemal dzioby i piętki o konstrukcji podobnej do (wyraźnie zresztą widocznego) plastra miodu. To tzw. Air Tip: wedle inżynierów Rossignola powietrze w wolnych przestrzeniach „plastra” dziobu ma nie tylko obniżać wagę narty (faktycznie, wielkie, było nie było, „Soul” ważą 3,8 kg). Znaczenie ma i to, że dzięki temu środek ciężkości przesunięty jest zdecydowanie pod stopy narciarza, a dzioby i piętki pracują niejako oddzielnie od reszty konstrukcji, co poprawia skrętność i stabilność.

Co najważniejsze, promocyjne wywody producenta okazują się… prawdą. Już po pierwszych kilku skrętach ani mi w głowie było wymieniać moich Souli, choć rzeczywiście nigdzie nie było puchu.

Pierwszego dnia, na lodowcu, śnieg był przedniej jakości, a szerokie trasy pozwały na większe prędkości. Promień skrętu Rossignol „Soul” długości 188 cm to 18 m, więc szło idealnie. Ciekawe, że pomimo sporego rockera, nie było mowy o żadnych irytującym „kłapaniu” dziobów. Lecz i na stromszych  miejscach Tuxa (wykorzystywanych do treningów slalomu) łopaty spisywały się nad wyraz.

Kolejny test Soule przeszły następnego dnia w rejonie Mayerhofen. Tam było węziej i niżej – co przy wiosennej w istocie pogodzie (powtórzmy: rzecz dzieje się w połowie grudnia) oznaczało najpierw śnieg dobry, potem mokrawy, a pod koniec dnia – wylodzenia. Czasem były tam też miejsca faktycznie strome, bo wprawdzie słynna Harakiri o nachyleniu sięgającym 78 proc. była (jak tu niedawno wspominałem: „W Mayerhofen nie tylko Harakiri”, 16 grudnia b.r.) z racji niedostatku śniegu zamknięta, lecz vis a vis można było spróbować co najmniej tak samo wymagającej, bo niemal równie spadzistej i to na całej długości, czarnej trasy z Horbergkarspitz (2278 m n.p.m.). I na niej jednak skręty na Soulach nie sprawiały kłopotu.

Któryś z testerów World Ski Test napisał w swojej karcie ocen, że to „szerokie deski, które mogą wprawić w osłupienie”. Inny stwierdził: „Rzetelne na trasie”. Obaj dotknęli sedna. Teraz marzę tylko, by spróbować ich w terenie. Potencjalni chętni chcieliby też pewnie, by były nieco tańsze, bo na razie w polskich sklepach kosztują niemal 3 tys. złotych. Ale przecież już wkrótce powinny się zacząć posezonowe obniżki…

PS. Gdy w domu sprawdziłem tabelę dobru długości nart Rossignola, okazało się, że teoretycznie powinienem jeździć na Soulach 172 cm. Czy wtedy osłupienie byłoby jeszcze większe?