W Tatrach jak w Alpach…

… a to dzięki systemowi stanowisk do kontroli sprawności detektorów lawinowych. Punkty takie są już standardem w alpejskich stacjach narciarskich. W Polsce pierwszy powstał właśnie w Kuźnicach.

Detektor lawinowy Pieps DSP

Pieps Check Point to niewielka skrzynka, do której należy zbliżyć swój detektor na odległość mniejszą niż pół metra. Jeśli urządzenie jest sprawne i nastawione na tryb nadawania (co w razie porwania użytkownika przez lawinę pozwala jego towarzyszom także wyposażonym w piepsy zlokalizować położenie zasypanego przez śnieg), zapala się zielona lampka. Światło pomarańczowe oznacza, że detektor wysyła wprawdzie sygnał, tyle że błędny, a zatem inne piepsy nastawione na tryb odbioru mogą go nie wychwycić. Czerwone światło to sygnał, że detektor w ogóle nie wysyła sygnału (przykładowo ma wyładowane baterie).

Drugi taki punkt do sprawdzania detektorów ma stanąć wkrótce w Dolinie Pięciu Stawów. Oba zostały ufundowane przez firmę Pieps, specjalizującą się od ponad czterdziestu lat w produkcji detektorów lawinowych (urządzenia te mają w swej ofercie także inne znane marki sprzętu górskiego chociażby Ortovox czy Mammut).

Uruchamianie kolejnych Pieps Check Point to element prowadzonej już drugi rok z inicjatywy Tatrzańskiego Parku Narodowego akcji „Lawinowe ABC” (biorą w niej udział także TOPR, Polskie Stowarzyszenie Przewodników Wysokogórskich, miasto Zakopane oraz Pieps, Mammut i Polski Zakład Ubezpieczeń).

Kampania ta ma uświadomić turystom i narciarzom (w tym miłośnikom coraz popularniejszych wypraw skitourowych i jazdy terenowej) niebezpieczeństwa związane z lawinami oraz poprawić poziom wiedzy na ten temat. Okazuje się bowiem, że jak dotąd żadna z ofiar lawin w polskich Tatrach nie miała detektora! Tymczasem wedle statystyk TOPR 15 proc. wypadków śmiertelnych miało za przyczynę właśnie lawiny.

Ratownicy powtarzają, że w przypadku zejścia lawiny rzeczą kluczową dla powodzenia akcji jest czas: przysypany ma zwykle szansę na przeżycie tylko wtedy, jeśli zostanie wydobyty na powierzchnię w ciągu kwadransa (oczywiście, o ile nie zginął już w trakcie schodzenia mas śniegu). A szybkie odnalezienie zasypanego jest możliwe praktycznie tylko wtedy, gdy ma on detektor – tylko wtedy mogą go wydobyć spod śniegu inni członkowie wyprawy, którzy uniknęli zasypania i również mają detektory (oraz umieją się nimi posługiwać) bądź też ratownicy – o ile zdołają w tak krótkim czasie dotrzeć na miejsce wypadku.

Autor (oraz Sebastian Litner, jeden z czołowych polskich narciarzy freeride) podczas ćwiczenia z posługiwania się detektorem lawinowym na lodowcu Stubai, styczeń 2011 r. (fot. Tomek Rakoczy)

Dlatego każdy, kto wybiera się zimą w góry, powinien mieć ze sobą detektor. Paweł Skawiński, dyrektor TPN, zdradza dziennikarzom, że autorom kampanii chodzi o stworzenie mody na chodzenie zimą po Tatrach z detektorami. Stąd choćby widniejące na kuźnickim check point hasło: „Załóż detektor. Weź sondę i łopatkę (są niezbędne do ostatecznej lokalizacji zasypanego i jego odkopania – KB). Nie narażaj życia z miłości do gór”.

PS. O innych przyrządach elektronicznych przydatnych zimą w górach piszę też na podstronie „Trasy Szwajcarii” w tekście „Gadżety na ratunek”.