Plaża blisko nart

Program wyprawy na narty w andaluzyjskiej Sierra Nevadzie powinien, ba – musi, zawierać także wizytę w pobliskiej Granadzie oraz wypad na… plażę. Na surfa, kite’a, golfa albo po prostu na chirimoya’ę i owoce morza (o zwiedzaniu tamtejszych zabytków nie wspominając).

Pałac/twierdza Alhambra w Granadzie – oraz masyw Sierra Nevada

Granada to przecież jedno z najsłynniejszych turystycznie miejsc świata  (przykładowo, czytelnicy brytyjskiego The Independent wybrali ją jako jedno z miast – obok Wenecji i Pragi – które chcieliby „odwiedzić przed śmiercią”). Z kolei tamtejsza Alhambra, warowny zespół pałacowy wybudowany przez emirów z dynastii Nasrydów między XIII a XV stuleciem, uchodzi za jeden najpiękniejszych i największych tego typu kompleksów w Europie. A równocześnie należy do najważniejszych zabytków architektury arabskiej na kontynencie.

Skądinąd sam zwiedzałem Granadę w dość niekonwencjonalny sposób, bo na segwayu, czyli jednoosobowym dwukołowym pojeździe, napędzanym elektrycznie i doskonale spisującym się na wąskich i stromych uliczkach starej części miasta. Co istotne, jazda na segwayu nie wymaga wielkiej wprawy (sam byłem debiutantem, a jakoś sobie radziłem), można zaś zatrzymać się w każdym miejscu, które chce się dokładniej obejrzeć.

Do Granady jest z Sierra Nevada ledwie 32 km – i to doskonałą, choć górską przecież drogą (pokonuje się ponad 1300 metrów różnicy poziomów).

Niewiele, bo jakieś 100 km dalej, rozpoczynają się plaże Andaluzji. A na nich nie tylko możliwość całorocznego, a więc także podczas kalendarzowej zimy, uprawiania windsurfingu czy kitesurfingu, ale także zwykłej kąpieli. W miniony weekend woda miała tam bowiem 18 stopni Celsjusza, a temperatura powietrza była jeszcze wyższa.

Powodem jest panujący na tamtejszym wybrzeżu subtropikalny klimat, który daje łagodne zimy i ciepłe, ale nie upalne lata (przy 320 słonecznych dniach rocznie średnia temperatura to 20 stopni). W efekcie świetnie rosną tam… tropikalne owoce. Choćby banany – tyle że kiedy spróbowałem ich na farmie Finca San Ramon na wzgórzach otaczających miasteczko Almuñecar, to odniosłem wrażenie, że mają mocno subtelniejszy smak od tych, które można kupić w rodzimych supermarketach. Ale też awokado, mango, papaya i maracuya. Lecz prawdziwym odkryciem okazuje się chirimoya – pochodząca z południowej Ameryki, o wielkości małej piłki i białym, kremowym miąższu o specyficznym aromacie i wybornym, słodkawo-kwaskowatym, a więc odświeżającym, smaku. Nic dziwnego, że taki Mark Twain uznał chirimoya za „najwyborniejszy owoc, jaki zna człowiek”, a Andaluzja jest dziś największym na świecie jej producentem.

Inną tutejszą specjalnością są ryby oraz owoce morza – i te podawane jako prosta przekąska do każdego piwa zamówionego w jakimkolwiek barze przy plaży (zestaw taki kosztuje niespełna 2 euro), i te przyrządzane na rozmaite sposoby – nie tylko jako składnik tradycyjnej tu paelli – w wyszukanych nadmorskich restauracjach.

Chociażby w okolicach kompleksu pól golfowych Los Moriscos w pobliżu Motril (podobno dużo tańszych od tych na przedmieściach Malagi, a o ileż chyba piękniej, bo tuż przy morzu, położonych). Albo w tawernie przy skale (będącej niegdyś wyspą, a dziś połączonej z lądem) u podnóża fortecy w Salobreñi – mieście ze zdumiewającą, burzliwą i skomplikowaną historią oraz siecią ultrawąskich i stromych uliczek (wszystkie auta mają tu ślady po otarciach) z gęstą siecią białych domków, przyklejonych niemal do zamkowych murów. Lecz przecież już między IV wiekiem przed naszą erą a IV stuleciem po Chrystucie solone ryby z Almuñecar były wysyłane do wszystkich większych miast basenu Morza Śródziemnego („fabryka” w postaci kamiennych instalacji do płukania ryb oraz zbiorników do ich marynowania przetrwała do dziś ). A konkurencja już wtedy była przecież spora.

„Fabryka” solonych ryb w Almuñecar

Tym natomiast, którzy ryb nie lubią, można polecić chociażby lokalny specjał w postaci miniaturowego bobu podawanego na gorącą z przednią podsuszaną szynką.

To wszystko zaś, przypomnijmy, niewiele ponad godzinę jazdy samochodem od stacji narciarskiej z ponad setką kilometrów tras na wysokości sięgającej 3300 m n.p.m. (o niej samej szczegółowo pisałem w poprzedniej nocie: „Narty blisko plaży”, 26 marca b.r.).