Narty blisko plaży

Ponoć to jedyne miejsce na świecie, gdzie jednego dnia można i pojeździć na nartach (i to na wysokości ponad 3000 m n.p.m.), i popływać w ciepłym morzu. O smakowaniu rewelacyjnej kuchni (owoce morza!) i tropikalnych owoców nie wspominając.

Andaluzyjska Sierra Nevada (nie mylić z pasmem o tej samej nazwie w Ameryce Północnej) to najbardziej na południe wysunięta stacja narciarska Europy. Leży wszak ledwie 100 km od wybrzeża Morza Śródziemnego, a przy dobrej pogodzie wyjechawszy wyciągiem na grań Velety (3398 m n.p.m.) można podobno dostrzec zarys Afryki.

Mnie niestety nie było to dane, bo kiedy w miniony weekend dotarłem do Pradollano (tak nazywa się kompleks hoteli wybudowanych na wysokości 2100 m n.p.m., który jest bazą noclegową ośrodka), niebo było zachmurzone i siąpił deszcz. Śniegu było jednak wciąż sporo – dało się jeździć na ok. 70 spośród ponad 100 km tamtejszych tras. Większość oznaczona jest kolorem czerwonym, ale jest też kilka czarnych (stromą Fuente del Tesoro upodobała sobie najsłynniejsza ostatnio hiszpańska narciarka Maria Jose Rienda Contreras). To na nich w 1996 r. rozgrywano alpejskie Mistrzostwa Świata.

Z kolei obszerny fragment zbocza powyżej górnych stacji tamtejszych gondolek przeznaczony jest dla początkujących – a zwłaszcza dzieci.

Co ważne (dla mnie w każdym razie): nartostrady są wytyczone tak, że kto chce łatwo może znaleźć sobie zaciszne miejsca, by w samotności i ciszy podziwiać piękno tamtejszych gór.

Najnowszą chlubą Sierra Nevada jest rozbudowany snowpark Superpark Sulayr. Bezpośrednim powodem inwestycji są trwające właśnie Mistrzostwa Świata Juniorów w snowboardzie. Na potrzeby zawodników wybudowano tor do wyścigów crossie, zestaw instalacji do sztuczek freestyle’owych oraz głęboki na 6 m half pipe o długości 165 m.
Na zawody przyjechały ekipy zarówno snowboardowych potęg (Stanów Zjednoczonych, Włoch, Francji czy Rosji), jak zawodnicy z krajów dość egzotycznych zważywszy na dyscyplinę (Kirgizji, RPA, Grecji). Jest też kilka dziewcząt i chłopaków z Polski.

Dla samej stacji juniorskie mistrzostwa mają być próbą generalną przed planowaną tu zimową Uniwersjadą 2015. Posłużą też zapewne jako ważki argument za kandydaturą Sierra Nevady na gospodarza seniorskich już Mistrzostw Świata w snowboardzie i narciarstwie freestyle’owym w 2017 r.

Sierra Navada postanowiła bowiem ostatnio postawić – prócz sprawdzonych już gości w postaci narciarskich rodzin – na miłośników nowych sportów zimowych, czyli snowboardową i freestyle’ową młodzież.

Dlatego wśród hoteli przeważają uczciwe trzygwiazdkowce. Sporo jest też pokoi-apartamentów. Także ceny posiłków są całkiem przyzwoite. Podwójne espresso (zamawia się je jako „cafe solo”, bo, jak wyjaśnił mi kelner, „espresso” to termin portugalski) – można wypić już za 1,4 euro, a dobrą zupę zjeść za 4,5 euro. Z kolei karnet na 6 dni kosztuje – w zależności od pory sezonu – od 180 do 230 euro.

Oczywiście taki wybór potencjalnej klienteli ma jeszcze jedną przyczynę: jest nią wspomniana bliskość morza. Rodzina z dziećmi chętnie przecież wyskoczy po nartach na plażę (tamtejszy subtropikalny klimat sprawia, że nawet teoretycznie zimowych miesiącach nad morzem jest około 20 stopni Celsjusza, a woda ma około 16 stopni), a młodzi snowboardziści lubią często wind- bądź kitesurfing.

A, co sprawdziłem, z Sierra Navada świetnymi andaluzyjskimi drogami (najlepszym przykładem jest ta między Granadą a stacją właśnie) i autostradami można dotrzeć nad morze w niewiele ponad godzinę. A tamtejsze atrakcje warte są osobnej noty. Wszak stanowią istotną część nart w Sierra Nevada.