Bezpieczny ubezpieczony
Ledwie 53 proc. rodaków ubezpiecza się przed wyjazdem za granicę. Być może wśród narciarzy i snowboardzistów odsetek ten jest nieco większy, ale i tak liczba nieubezpieczonych jest spora. Wierzą widać, że im nic stać się nie może. Albo też są przekonani, że akcja ratownicza w górach zawsze jest bezpłatna, a koszty leczenia wszędzie pokrywa NFZ.
Tymczasem w większości krajów alpejskich za pomoc ratowników na stoku oraz ewentualny transport trzeba płacić. I to sporo – bynajmniej nie tylko wtedy, gdy w akcji weźmie udział helikopter.
A kosztów tych nie pokrywa wcale tzw. Europejska Karta Ubezpieczonego (wydawana bezpłatnie w regionalnych oddziałach NFZ tym, którzy płacą składki zdrowotne w kraju). Więcej, EUKZ uprawiania wprawdzie do leczenia za granicą, ale tylko w takim zakresie, jaki oferuje dany kraj. Jeśli zatem gdzieś trzeba, przykładowo, dopłacać do hospitalizacji, to także turysta z Polski, mimo że ma z sobą kartę, będzie musiał za pobyt w szpitalu tę kwotę zapłacić. Karta nie obejmuje także kosztów transportu chorego do kraju.
Naturalnie nie ma też mowy o refundacji szkód na zdrowiu, jakie jej posiadacz wyrządził innym osobom. A zadośćuczynienie z tytułu tzw. odpowiedzialności cywilnej za chociażby najechanie na innego użytkownika stoku może być nader wysokie – a więc koszty akcji ratowniczej, transportu i leczenia ofiary. Ba, często w grę wchodzi także zwrot utraconych przez nią w wyniku wypadku zarobków.
Dlatego jedynym sposobem na spokojny wyjazd jest zawarcie dodatkowego ubezpieczenia. Najlepszym rozwiązaniem jest zresztą uzupełnienie pakietu podstawowego (rekompensującego zwykle koszty leczenia za granicą – oczywiście od określonej kwoty, transportu do kraju itp. ) o polisę przeznaczoną specjalnie dla uprawiających sporty zimowe. Jej posiadaczom zwracane są koszty akcji ratowniczej i zwiezienia ofiary ze stoku. Często obejmuje też rekompensatę (również do ustalonej kwoty) za straty powstałe w wyniku kradzieży czy zagubienia sprzętu i OC od skutków wypadków na stoku spowodowanych przez ubezpieczonego.
Co ważne: cena takiej rozszerzonej polisy nie jest zaporowa. Za tygodniowe ubezpieczenie narciarskie na obszar Szwajcarii zapłaciłem właśnie niespełna 100 zł (dostępne są też polisy dla uprawiających sporty ekstremalne w rodzaju jazdy poza trasami bądź po muldach, skoków terenowych, wypraw w rejony niebezpieczne itd. – tygodniowa kosztuje ok. 280 zł). Naturalnie zawsze trzeba dokładnie przeczytać warunki umowy, by wiedzieć, w jakich sytuacjach można liczyć na gwarancje ubezpieczenia.
Warte rozważenia jest też zakupienie ubezpieczenia narciarskiego razem z karnetem narciarskim – w większości stacji alpejskich kosztuje ono ok. 2 euro na dzień.
Skądinąd w związku ciepłą jak dotąd zimą firmy ubezpieczeniowe zaczęły oferować pakiety przewidujące refundację strat w przypadku… niemożności wyjścia na narty czy deskę. Otóż jeśli w pobliżu miejsca zakwaterowania ubezpieczonego trasy zjazdowe zostaną zamknięte (czy to właśnie w wyniku braku śniegu, czy też z powodu zagrożenia lawinowego, mgły itp.), może on liczyć na 40 złotych dziennie, by – jak reklamują to brokerzy – „mieć środki na inne, zastępcze, rozrywki”. Rzecz tylko w tym, że sytuacja taka jest dość mało prawdopodobna – w dobie sztucznego dośnieżania zwykle zawsze jakieś trasy w stacji są czynne (zwłaszcza, że sami właściciele ośrodków dbają o to, by uruchomić choć jeden wyciąg – inaczej sami muszą zwracać za skipassy). Nie mówiąc o tym, że 40 złotych na zbyt wymyślne rozrywki może nie wystarczyć .