Stubai, czyli królestwo śniegu bezśnieżnej zimy

Podczas ubogiej na razie w śnieg zimy nigdzie indziej w Alpach nie jest obecnie czynnych tyle tras, ile na tyrolskim lodowcu Stubai. Otwartych jest ich bowiem 70 km. Ba, da się też jeździć poza nimi. Czego właśnie doświadczyłem.

 Stubai Eisgrat (fot. Tomasz Rakoczy)

Jeśli śniegu jest pod dostatkiem, Stubaiergletcher oferuje aż 110 km nartostrad – i jest największym udostępnianym do sportów zimowych obszarem lodowcowym Austrii (w istocie składa się aż z pięciu lodowców). Nie bez powodu też nazywany jest „Królestwem śniegu” – bywa, że sezon rozpoczyna się tu już we wrześniu (najpóźniej w październiku) i trwa do czerwca.

Teraz, jako że wszędzie śniegu brakuje, Stubai – ze wspomnianymi 70 km dostępnych tras – bije rekordy popularności. W październiku zanotowano największą w blisko 40-letniej już historii stacji frekwencję: w jednym dniu na lodowcu pojawiło się 12 tys. narciarzy i snowboardzistów. W tym tygodniu liczbę gości gospodarze szacują na ok. 6-7 tys. Jest wśród nich zresztą mnóstwo Polaków: okazuje się, że w statystykach wykupionych tu miejsc noclegowych stanowimy drugą grupę narodowościową! Nic zresztą dziwnego: dolina Stubai (gdzie znajduje się zdecydowana większość hoteli, pensjonatów i apartamentów) rozpoczyna się praktycznie na przedmieściach Insbrucka. Dojazd z Polski jest więc doskonały. Z samym lodowcem połączona jest zaś gęstą siecią Skubisów (a w zasadzie wygodnych skiautobusów).

Co więcej, okazuje się, że choć śniegu jest mniej niż zwykle o tej porze, na Stubai można już jeździć poza przygotowanymi trasami. Najlepiej jednak korzystać przy tym z przewodnika – w lodowcach zdarzają się szczeliny, a że pokrywa śniegu jest niezbyt gruba, więc o tragedię nie trudno.

Z Darkiem Urbanowiczem z „NTN Snow&More Magazine” mieliśmy to szczęście, że o pozatrasowych atrakcjach Stubai opowiadał nam Patrick Ribis, założyciel pierwszej tu szkoły freeride’u . Urodzony w Neustift, czyli „w dolinie”, na nartach jeździł oczywiście od malucha. Próbował sił jako alpejczyk, potem został instruktorem i zaczął pracować w jednej ze szkół narciarskich na lodowcu. Ale że kochał freeride i wolność, więc postanowił spróbować własnego biznesu – z bratem powołali Freeride Center Stubai. W minionym roku w piwnicy rodzinnego domu w Neustift urządzili Biuro połączone z barem. Wymyślili, że będą organizować  wyprawy freeride’owe i skitourowe, kursy lawinowe i zajęcia z techniki jazdy terenowej.  I zaczęli szukać klientów. A że moda na jazdę poza trasami i skitouring kwitnie, więc idzie nieźle (Patrick, który ma najwyżej notowaną w branży licencję UIAGM / IVBV / IFMGA, prowadzi choćby kursy lawinowe dla tutejszych ratowników górskich, szkoli grupy brytyjskich żołnierzy, ma też już stałych klientów prywatnych). Mogą nawet myśleć o kolejnych inwestycjach (m.in. zakupie plecaków z wyposażeniem antylawinowym i detektorów Pieps, które wypożyczają w ramach ceny wyprawy).

Nas Patrick zabrał na skitourową „wyrypę” w jeden ze żlebów powyżej górnej stacji kolejki Gramsgarten, na zboczach Hinterer Daukopf (3225 m n.p.m.). Pot lał się na całego, w pewnym miejscu musieliśmy zdjąć narty i po pas w śniegu brnąć w górę pieszo, ale było warto: zjazd dziewiczym stokiem w puchu to przeżycie niezapomniane.

 Fot. Patrick Ribis

Krótki, na chybcika zmontowany przez Patricka, film z tej wyprawy można znaleźć na blogu Darka na portalu Skifightes.pl.

Umęczonych i zachwyconych, doprowadził nas na obiad restauracji przy kolejce Gamsgarten (menu jest tu szczęśliwie bardziej tradycyjne niż uruchomionej w minionym sezonie nowoczesnej restauracji przy stacji Eisgrat ze słynną już najwyżej na świecie położoną fabryką makaronu – szerzej w : „Stubai, czyli królestwo śniegu”, 18 stycznia b.r. oraz „Wielki Stubai”, 10 listopada 2010 r. ).

 Jędrek „Osuch” Osuchowski i Seba Litner – świetni polscy freeriderzy w fabryce makaronu na lodowcu Stubai (fot. Tomasz Rakoczy)

 

Przednie jest chociażby tyrolskie Gröstl, czyli rodzaj zapiekanki ziemniaczanej ze speckiem, cebulą i jajkiem sadzonym).

Potem ruszyliśmy dalej – tym razem już na typowo freerideowych nartach K2 Obsethed (o szerokości pod butem 117 mm i okazałym rockerem, który rozpoczyna się w części dziobowej niemal przy samym wiązaniu). W głębokim śniegu na zboczach Schaufelspitze i Fernau spisywały się niesamowicie – wreszcie przekonałem się, że poza trasami można jeździć także długimi łukami i ze sporą prędkością (co ma spory wpływ na bezpieczeństwo: ogranicza prawdopodobieństwo wpadnięcia w szczelinę bądź wywołania lawiny). Rocker powodował też, że nawet na tak szerokich nartach bez problemu dawało się jeździć między garbami i na innych nierównościach.

 Czołowy polski freerider, Andrzej Osuchowski na stokach Stubai w styczniu b.r. (fot. Tomasz Rakoczy).

W gondolkach i na wyciągach nieustannie żartujący Patrick dawał nam porywający wykład o zasadach jazdy poza trasami. Przekonywał choćby, że nawet najlepszy ekwipunek – kask, plecak z systemem ABS, mający utrzymać porwanego przez lawinę na jej powierzchni, ochraniacze na kręgosłup itd. – na niewiele się zda, jeśli narciarz nie będzie potrafił zrezygnować ze zjazdu, gdy dostrzeże nawet najmniejsze oznaki niebezpieczeństwa. „Niektórzy kupują sobie super sprzęt i nabierają poczucia, że są królami freeride’u. Tymczasem stojąc na grani i podejmując decyzję, czy ruszyć w dół, powinni czuć się tak, jakby byli nadzy. I pamiętać, że najważniejszą regułą freeride’u jest to, że nie zawsze da się przejechać wymarzoną linię: czasem trzeba poczekać na lepszy śnieg czy widoczność, bądź wycofać się, bo prawdopodobieństwo lawiny jest zbyt duże. Właśnie umiejętność wycofania się jest kluczowa i najtrudniejsza do nauczenia”.

Jak zdradza Catherine Propst, reprezentująca właściciela stacji, czyli prywatną (a w zasadzie rodzinną) firmę Stubeier Bergbahnen KG, ośrodek chce teraz stawiać głównie na dwie grupy.

Pierwszą są rodziny – nie bez powodu jako wielki atut przedstawia się BIG Family Ski Camp, czyli świetnie wyposażoną – i wielokrotnie nagradzaną – szkołę narciarską dla dzieci (prócz sztucznych przeszkód ułatwiających naukę także w… tunele osłaniające tzw. magic carpets, czyli wyciągi taśmowe przed wiatrem i śniegiem). Swoje robi i to, że dzieci do 10 roku życia jeżdżą na Stubai za darmo, gratis też mogą wypożyczyć sprzęt – jeśli tylko równocześnie z wypożyczalni korzystają rodzice. Wreszcie, nie jest tu tak głośno i zabawowo, jak w nastawionych na rozrywkowe towarzystwo i apres ski ośrodkach typu Sölden czy Ischgl.

Grupą drugą zaś mają być miłośnicy freeski’ingu, czyli młodzież uwielbiająca skoki i inne tricki w snowarkach (miejscem do tego jest mający już we freestyle’owym środowisku Moreboards Stubai ZOO) i właśnie miłośnicy jazdy poza trasami. Patrick będzie miał zajęcie.