Schlick 2000: dla riderów i dla dzieci
Gdyby sądzić tylko po statystykach z przewodników, Schlick 2000 byłoby stacją zimową jak wiele innych. Jest tu 22 km tras, które są obsługiwane przez dwie połączone gondolki, jedne czteroosobowe krzesła i siedem orczyków. Wysokość nienadzwyczajna, bo wyciągami można się dostać na niespełna 2200 m n.p.m. A dolna stacja kolejki znajduje się na rogatkach Fulpmes, miasta u wlotu do doliny Stubai (jedynym wyróżnikiem mogłoby być to, że urodził się tu znany austriacki skoczek narciarski Gregor „Schlieri” Schlierenzauer, który ma już zresztą w Fulpmes… plac swojego imienia).
Jednak już podczas jazdy gondolkami, Andrzej „Osuch” Osuchowski i Sebastian Litner, świetni polscy freeriderzy i uczestnicy wyprawy Austrostrada 2011, wyraźnie się ożywili: pod nami był las pocięty śladami nart. „Ale miejscówka!” – wołali na widok malowniczych głazów i pni przysypanych śniegiem. A kiedy znaleźliśmy się na górnej stacji, zobaczyliśmy przepiękny masyw okalający spory kocioł, w jakim wytyczono nartostrady Schlick.
Skalne szczyty ze swoimi kuluarami robią imponujące wrażenie (najwyższy, Gr. Ochsenwand, wznosi się na 2700 m n.p.m.) – zwłaszcza, że na śniegu pokrywającym niektóre grzbiety i żleby także było widać ślady przejazdów. Na dodatek w dole był kolejny las – znowu z możliwością jazdy między drzewami.
Gr. Ochsenwand (2700 m n.p.m.) górujący nad Schlick 2000 (fot. Tomek Rakoczy)
Daniel, nasz tutejszy przewodnik, nie bez powodu opowiadał więc wcześniej, że Schlick to prawdziwy raj dla freeriderów. On sam, mając 26 lat, porzucił dobrze zapowiadającą się karierę urzędnika ubezpieczeniowego, na rzecz – jak mówi – dużo ciekawszej i wreszcie pasjonującej pracy w górach.
Zastrzegał tylko, że warunki – z powodu utrzymujących się od paru dni wysokich temperatur – są trudne i trzeba bardzo uważać na lawiny. Ale że widoczność była – z racji pełnego słońca – doskonała, szybko zaczął wskazywać miejsca, w których możliwy był w miarę bezpieczny, a ciekawy zjazd. Zresztą Jędrek i Seba też mieli swoje sugestie. W rezultacie wytyczyli po cztery linie – m.in. w tzw. Free Nature Park Schlick, gdzie kamienne osuwiska tworzą piargi, jary i wąwozy niebywałych kształtów oraz wielkości. Lecz najbardziej ekscytujący – także dla sporej publiczności, obserwującej wyczyn – był zjazd ze stromego, usianego odkrytymi głazami i… śladami obsuwów śnieżnych grzbietu Sennjoch (ściany na lewo od górnej stacji tamtejszych krzesełek).
Andrzej Osuchowski w Schlick 2000 (fot. Tomek Rakoczy)
Potem, już dla rozluźnienia, pokonaliśmy jeszcze trasę z punktami pomiaru prędkości (wyniki nie były powalające).
Przez cały dzień Daniel sporo opowiedział nam też o innych wariantach off piste w Schlick, dostępnych w lepszych warunkach śniegowych. Ot choćby o zjeździe przez las do samego Fulpmes. Przekonywał nadto, że specyficzny układ masywów okalających Schlick sprawia, że po opadach tutejszy puch długo utrzymuje doskonałą jakość. Nie bez przyczyny miejscowi instruktorzy i pasjonaci jazdy poza trasami są przeciwni planom połączenia Schlick 2000 wyciągiem ze znajdującą się w sąsiedniej dolinie stacją Axamer Lizum – wprawdzie jest ona ponoć równie cicha i urokliwa, ale więcej gości oznacza przecież wzmożoną konkurencję do wytyczenia pierwszego śladu w dziewiczym śniegu.
Co ciekawe, Schlick – prócz świetnych warunków dla miłośników off piste – jest równocześnie ośrodkiem nadzwyczaj przyjaznym rodzinom. Nie chodzi tylko o to, że wszystkie dzieci, które nie przekroczyły 10 lat, przez cały sezon jeżdżą tu gratis. W Schlick 2000 działa także Kinderland, czyli szkoła narciarska dla dzieci (stosunkowo tania – 6 dni zajęć po 4 godziny plus rozmaite atrakcje kosztuje 159 euro). Jest tam także… żłobek dla dzieci od 3 miesiąca życia – oferujące także sypialnie i miejsca do przewijania.
Skądinąd także ceny karnetów dla dorosłych są w Schlick przystępne: w sezonie 6 dni jazdy kosztuje 160 euro, a poza sezonem – m.in. na przełomie marca i kwietnia, okresie najlepszym tu podobno do jazdy off piste – 144 euro.
Widok ze Schlick 2000 na dolinę Stubai (fot. Tomek Rakoczy)
Trzeba jedynie starannie dobierać hotele, gasthausy, restauracje i bary w Fulpmes. Obsługa potrafi być bowiem różna – od przyjaznej po, delikatnie mówiąc, chłodną. Chyba, że to akurat my mieliśmy pecha trafić na mało przyjazne osoby: opryskliwą właścicielkę hotelu („Hubertus”) i takąż kelnerkę (w restauracji „Pavillon”).