Reklama dźwignią stacji

Ośrodki narciarskie kuszą także… hasłami reklamowymi. Oto krótki ich przegląd.  

Wielce zasłużone dla historii sportów zimowych, ale też mocno ekskluzywne szwajcarskie St. Moritz bez fałszywej skromności powiada o sobie: „Top Of The World!”.  W innym sloganie precyzuje: „St. Moritz – jakież góry, jakaż przestrzeń, jakie słońce!”.
Dużo skromniej reklamuje się natomiast Courchevel we francuskich Trzech Dolinach – co najmniej równie snobistyczne zwłaszcza rosyjskich klas najwyższych: jeździł tam m.in. Władimir Putin i to jeszcze jako prezydent. Otóż opisuje się ono prostym stwierdzeniem: „Courchevel: kraina nadzwyczajnie białej zimy”.
Za to inna miejscowość Trzech Dolin – Val Thorens, promuje się hasłem: „Narty na najwyższym poziomie”. Chodzić ma przy tym zapewne nie tylko o jakość oferty. Ta jest wprawdzie rewelacyjna, jeśli chodzi o trasy i możliwości jazdy poza nimi, ale nieszczególna pod względem zakwaterowania i atmosfery – Val Thorens to stacja-blokowisko. Rzecz jednak w tym, aby przypomnieć, że to najwyżej położony ośrodek zimowy w Alpach – zbudowano go wszak na 2300 m n.p.m.

Po zbliżony argument sięgają Austriacy z Pitztaler Gletscher, najwyższego lodowca Tyrolu. Przekonują, że „The elevation makes a difference: 3440 m” – z takiej właśnie wysokości można u nich zjeżdżać. I rzeczywiście, jest to spora różnica – zwłaszcza, jeśli chodzi o pewność i jakość śniegu w porównaniu do większości niżej położonych stacji.
Nic dziwnego, że w podobnej konwencji – bo za pomocą dewizy: „Wyżej znaczy lepiej” – promuje się cała piątka tyrolskich lodowców tyrolskich (prócz Pitztal są to: Hintertux, Sölden, Stubai i Kaunertal), podając zresztą przy okazji najwyższy punkt, do którego docierają ich wyciągi, czyli właśnie 3446 m n.p.m. na Pitztal.

Samo Sölden opisuje się jako „Hot Spot of the Alps” – co prawdopodobnie ma podkreślać młodzieżowy (oraz rozrywkowy) klimat kurortu. Równie zabawowe Ischgl przekornie wzywa: „Odpocznij! Jeśli dasz radę…”, co ma sugerować moc atrakcji (zwłaszcza nocnych) oferowanych przez stację, które mogą okazać się bardziej zajmujące niż same narty czy snowboard. 
Z kolei również położone w Tyrolu, ale już nastawione raczej na narciarskie rodziny Alpbachtal (o którym opisałem niedawno) zapewnia, że gwarantuje „śnieg, który cię poruszy”.

W użyciu są też bardziej przyziemne argumenty. Miasteczko Bridges-les-Bains ocenia się jako „Najtańsza stacja w Trzech Dolinach” i dodaje, że „narty nie muszą być luksusem” i można „jeździć więcej za mniej”. Faktycznie, noclegi w   położonym przy u podnóża całego obszaru Trzech Dolin Bridges-les-Bains są relatywnie tańsze niż położonych wyżej stacjach, a dzięki kolejce gondolowej można w 20 minut znaleźć się na stokach w samym centrum regionu.
Z kolei Les 2 Alpes powinno się wybrać „bo sport, bo przyjaciele, bo rodzina”. Tignes (region Espace Killy) zaś to „miejsce, gdzie możesz jeździć wcześniej niż wszyscy inni” (chodzi o to, że tamtejszy lodowiec Grande Motte rusza zwykle już pod koniec września).

Najprostszy, lecz i wymowny slogan wymyśliła francuskie stacja La Plagne ze swoim lodowcem Bellcote – przedstawia się bowiem jako „Paradiski”. I owszem: narciarsko bywa tam jak w niebie (zwłaszcza późną wiosną, bo można znaleźć olbrzymie połacie firnu). Wrażenie raju burzy tylko widok betonowych bloków w samym sercu gór.
„Małym rajem” nazwał się region Ziemia Salzburska. Skromniej – ale może prawdziwiej.

A jakim hasłem powinno się reklamować Zakopane?