Piwko z setką i na stok?

Rząd zrezygnował z planów wprowadzenia już od tego sezonu zimowego zakazu jazdy na nartach i snowboardzie po spożyciu alkoholu ( a grozić miało za to do 2,5 tys. zł grzywny). Ministerstwo zdrowia wykreśliło stosowny zapis z projektu nowelizacji ustawy antyalkoholowej.

Argument brzmi: przepis byłby trudny do wyegzekwowania. W podobnym  duchu wypowiada się naczelnik TOPR, Jan Krzysztof: Jesteśmy przeciwni wprowadzaniu martwych zapisów. Ratownicy nie mają bowiem uprawnień do kontrolowania trzeźwości osób znajdujących się na górskich szlakach. W najdrastyczniejszych przypadkach – gdy pijany narciarz bądź snowboardzista zagraża bezpieczeństwu innych – mogliby najwyżej uniemożliwić mu dalszą jazdę i wezwać policję. Podobnie obsługa tras może jedynie nie wpuścić nietrzeźwych gości na wyciąg. Od paru sezonów niektóre stoki patrolują wprawdzie policjanci na nartach, ale wciąż jest to rzadkość.

Rezygnacja z specjalnych przepisów nie znaczy oczywiście, że narciarz czy snowboardzista, który pod wpływem alkoholu spowoduje wypadek, pozostanie bezkarny. Może być bowiem pociągnięty zarówno do odpowiedzialności cywilnej przez samego poszkodowanego, jak – na ogólnych zasadach – stanąć przed sądem karnym.

Najważniejsze zdaje się jednak coś innego. Otóż jakoś tak się dzieje, że Alpach piwo, wino, a i mocniejsze trunki są serwowane w każdej górskiej restauracji, lecz dużo trudniej niż w Polsce spotkać tam narciarzy czy snowboardzistów pod ich wpływem. U nas natomiast są wręcz regiony słynące z mnogości wstawionych i w efekcie wykazujących się ułańską fantazją, zjeżdżaczy (bo inaczej trudno ich nazwać). Chociażby Beskid Śląski, gdzie częsty jest model: piwo z setką.

Rzecz więc faktycznie raczej w obyczajach, modach i wzorcach, niż restrykcjach.
Co ciekawe: o ile francuscy przewodnicy i instruktorzy czasem nie odmawiają kieliszka wina przy obiedzie z klientami, to Austriacy i Szwajcarzy stali się ostatnio pod tym względem dużo bardziej rygorystyczni. W ciągu dnia nie ma raczej mowy, by pili alkohol z grupą, którą prowadzą. Niektóre szkoły narciarskie i stowarzyszenia przewodnickie wprowadziły zresztą taki zapis w swoich regulaminach. Wiedzą, że w razie jakiegokolwiek wypadku klienta, jeśli instruktor lub przewodnik byłby po alkoholu, zostałby bezapelacyjnie uznany winnym i obciążony dolegliwymi kosztami, chociażby przez ubezpieczyciela. Zresztą wytrawni narciarze i snowboardziści dobrze wiedzą, że po alkoholu – zwłaszcza w rzeczywiście wymagających sytuacjach – jeździ się mniej pewnie. Czyli gorzej.

Pytanie też, jaki los spotka pozostałe plany regulacji tyczących zimowego wypoczynku: zwłaszcza nałożenia na opiekunów dzieci obowiązku zaopatrzenia je na czas jazdy na nartach lub snowboardzie w ochronne kaski?